Rapsodia Sabaudzka. cz IX

Wielka Cisza. Wielki dzień, dzień koncertu rozpoczął się od Wielkiej Paniki!!!. Autor tych słów ogarnięty pomrocznością w jasny dzień, biegał po schodach wrzeszcząc: -Larum mości Panowie! Zaspalim! Koniec świata będzie!!!

Wypracowane przez tyle dni sposoby porozumiewania się z Gilou, zawodzą. Trudno się dziwić, gdzie rządzi pani Panika, nic nie ma prawa dojść do głosu, chyba, żeby jej przytakiwało. A skoro nie rozumieją mnie nawet moi koledzy, to co się dziwić staruszce? Czy oni wszyscy nie widzą która godzina? Co się u licha dzieje! Jakie śniadanie?! Jechać trzeba! Gilou poddaje się atmosferze. Musi zadzwonić do Tereni, ona na pewno pomoże, ona zna ten dziwny język, a co najważniejsze – ma plan pracy, wyjazdów, zbiórek, koncertów. Wszystko. Tylko gdzie podziała się kartka z telefonami? Zawsze tu była, na stoliku. Dziwne … Dziwny jest także spokój Tadzia i Czesia. Idę do siebie po telefon. Kiedy wdrapuję się na poddasze po krętych, stromych schodach coś się odkręca w głowie… dziś koncert. Wyjazd po obiedzie… Ale wstyd… Droga do Entremont-le-Vieux to prawdziwa górska serpentyna. Wije się, kluczy jakby miała za zadanie nie doprowadzić do celu, lecz ukryć jakąś tajemnicę. Auto skręca w lewo, w prawo, w lewo, znowu w prawo i w prawo i jeszcze raz. Słońce tańczy wokół nas. Oj panie Kopernik, czyś pan rzeczywiście ruszył ziemię? Wreszcie wyjechaliśmy na samą górę pasma Chartreuse. Wyżej to już tylko kozice. Dookoła wsi nagie górskie szczyty, nad wszystkim góruje le Graniere po prostu Szczyt. Wygląda jakby jakiś olbrzym odgryzł spory kawał góry. W tych okolicach przez pokolenia przetrwała pamięć o trzech wioskach zniszczonych przez przewracającą się górę. Próba wypada tak sobie. To podobno dobry znak. Znak nadciągającego, koncertowego skupienia. Wracam na salę gdzie mamy oczekiwać na koncert. Jakieś szczegóły i drobiazgi urastają do rangi niepojętej. A to komuś czegoś brakło, albo też zbyt wiele właśnie. Pamiętam, nie wiedzieć czemu, widoczny z okna, pokryty machami dach stodoły. Robi się coraz ciaśniej. W poszukiwaniu odrobiny ciszy wymykam się z sali, by pójść gdzie oczy poniosą. Więc idę jak mrówka, śladem innych mrówek. Docieramy nad rzekę. W porządku, może być. szmer wody na kamieniach uspokaja. Zresztą tej ciszy i samotności to aż tak wiele nie potrzeba. Bez przesady. Powoli łąka zaludnia się, tworzą się grupki. A do szmeru strumienia dołącza się gwar rozmów, śmiech… Wejście ponad 130 osób dało publiczności lekcję cierpliwości. O jak to długo trwa, mam czas by dokładnie przyjrzeć się wypełnionemu po brzegi kościołowi. Wszedłem na samym początku. Wreszcie gasną światła. Artur podnosi ręce, niezbyt szybkim, szerokim gestem. Zaczęło się… Na początek Crucem Tuam Pawła Łuczaka. Trochę wprowadza w nastrój, trochę pokazuje na co nas stać. A już po chwili zaczyna się Requiem. Kościół wypełnia się dźwiękami. Zaraz rozpadną się mury. Już nie ważne czy coś tam jest dobrze, czy nie dobrze wyuczone. Czy Amen pójdzie czy nie. Ważna jest opowieść. I mam wrażenie, coraz silniejsze, że to trochę inna historia, niż ta którą się opowiada zwykle śpiewając Requiem. Quam olim Abrahae promisisti, et semini jus. Nie wiadomo kiedy i jak, a tu już koniec. Burza braw, ukłony, podziękowania. Przed orkiestrą ponownie staje Artur. Ave Verum. Koniec. Powoli, nieśpiesznie cisza zajmuje swoje miejsce. A tam za górą, gdzie zaszło słońce kilkunastu biało odzianych mnichów gromadzi się by  wychyliwszy się na moment z Wielkiej Ciszy, wyśpiewać radość z obietnicy. cdn...